DZIECI NA ŚNIEGU
I
Posypało puszkiem,
jakby ktoś poduszkę
Chciał rozedrzeć, a
rozdarł w niebie jakieś chmurki.
Obuć małe nóżki, by
mróz móc pić duszkiem
I duchem w poduchę! Z
górki na pazurki!
Zaprzężony do sanek udeptuję
dróżkę.
Zaspy przede mną, a za
mną chichoty spod burki.
Pokonałem, szlak
znacząc szlaczkiem jak z laurki,
Dużym kosztem, więc
drogi jakże, drogi już kęs.
Biegiem! Weźmy w galop
zimę – tę staruszkę!
Śniegiem! Niech opadów
odkręcą się kurki!
Biegiem! Choć puch, to
nic wspólnego z łóżkiem!
Śniegiem! Policzki
niech chwycą kolorki!
Biegiem! Wśród
okrytych chochołami róż kęp!
Śniegiem! Po biegu w
śniegu pragniemy! Powtórki!
II
Zamiast marcheweczki sterczy własny nosek.
Kolor identyczny. Godzina na mrozie.
Bałwanek się robi. Bałwan dziecię niosę.
Obiekt nasiąknięty. Obieg wód w przyrodzie.
Zadymka nie sprzyja
zadumie nad losem.
Z mokrych śnieżnych
pokryw rdza pełznie po płozie.
Przemarznięty na
wskroś. Entuzjazm już oziębł.
Kolosa klęska. Bo stęka. Klęska z tym
odgłosem.
Jedna kulka trafiła. A
kolejna grozi.
A jednopalczastego
bandyty jest losem
Posłać ją, by trafiła.
A ojciec się zmrozi.
Zemsta najlepsza jest
na zimno! Podniosę
Bryłę śniegu, po
której będziecie jak lodzik!
Ludziki jak lodziki –
zostaniecie na lodzie!
Komentarze
Prześlij komentarz