LA STRADA
Na początku była swada.
Że tak dobrze nam się
gada.
Chybaśmy z jednego stada.
To się bardzo dobrze
składa.
Na kolacjach i obiadach.
O werniksach i
podkładach.
O Bieszczadach i
zakładach.
Budowanych autostradach.
O politycznych roszadach.
Balladach, romansach,
dziadach.
Ermitażach, luwrach,
pradach.
Prawach i lewych
paradach.
W łóżku też – to nie
przesada.
Dusza ciałem czasem
włada.
Dusza ciało w ciało
wkłada.
A dla duszy – serenada.
Później przyszła pierwsza
zwada.
Spostrzeżenie, że zawada.
Kwestią czasu była
zdrada.
Chociaż zdradzać nie
wypada.
Zdradzający się podkłada.
Zdradzony na zdradę
wpada.
Serce mu przebija szpada.
Która sztych śmiertelny
zada.
Z wszystkich zalet –
jedna wada.
W istny szalet się
układa.
W nie do przyjęcia
układach.
W obraźliwych wprost
tyradach.
Tam, gdzie się niepewność
wkrada.
Tam gdzie się perfidia
wkrada.
Zaufania nie pokłada.
Tarapaty są nie lada.
Tego nie ma na wykładach.
Wyobraźnia przy tym
blada.
W jakiego się zmienia
gada.
Kogo trzyma się ogłada.
Po poradach i po radach.
Dzisiaj czeka nas
zagłada.
Los boleśnie nas okrada.
Z tego, co nam w dłonie
wkładał.
Po wichurach, deszczach,
gradach.
Brak załogi na pokładach.
Bo w bandażach i
okładach.
Albo już po wyjściu na
dach.
Z którego się tylko
spada.
Temu, który wchodzi,
biada.
Kto od środka dramat
bada.
Często w swoje sidła
wpada.
Dupa. Dupa. Dupa. Dupa.
Dupa. Dupa. Dupa. Blada.
Komentarze
Prześlij komentarz