ODA DO ŁOKCI
Spragniony jak łakoci,
śpiewam chwałę łokci,
Kościstego wyjątku
wśród mięsistych kończyn.
Cudzy w tłoku tramwaju
nadweręży bok Ci,
Ale własny podparciem
służy, gdy chcesz skończyć:
Zupę na niewygodnym,
zbyt niskim stoliku,
Książkę, nad którą
głowa znużona opada,
W innych zdarzeń
bezliku: wśród alkoholików,
Gdy masz pod nim
sąsiada, co głupoty gada...
O, łokcie niepotrzebne
tylko Wenus z Milo,
Na którą mimo braku
czekała kariera!
Was nie po to używam,
żeby było miło,
Ale by się przez tłumy
niechętne przedzierać.
Zawartości tak twarda
tak miękkich rękawów,
Że się aż wierzyć nie
chce, żeście bytem czystym!
A przecież to w Was
stawy! I niekiedy staw ów
Zwykły łokieć
przemienia. W łokieć... Tenisisty!
Komentarze
Prześlij komentarz